tichy tichy
483
BLOG

wokół Avataru

tichy tichy Kultura Obserwuj notkę 143

Do kina chodzę raz do roku, zawsze w grupie - rodzina, czy znajomi. Ot, wydarzenie, poprzedzone jakąś solidniejszą konsumpcją żywności przed, i czymś lekkim – lody, kawa, ciacho – po. Plus wymiana opinii, krytyka, wytykanie, przekomarzanie się, połączone z delikatnym wyśmiewaniem się z tych, którym produkcja za bardzo się podobała, lub nie. Jakby tradycja.

Trailerów, reklam i wstępnych odkrywań rąbków warsztatu unikam od czasu, gdy doszczętnie obrzydziły mi Titanica, tak że go w końcu nie obejrzałem, wstępnie zdegustowany nachalnością promocji.

Niemniej Camerona lubię, Terminatora cenię, zaś jego kooperacja z Sigourney Weaver świadczy o jego genialności. Aktorkę tą uważam za niezwykle utalentowaną, i chętnie filmy z jej udziałem oglądam, od wieków (dokładnie, dwóch – wiek XX i XXI).

Odwrotnie, niż np. waldburg, który widzi sztukę filmową jako przejaw kreacji jednostkowej - reżyser to bóg - ja częściowo zgadzam się, ale też, uważam, bez aktora filmu nie ma. Aktorki, w tym przypadku.

Każdy zna Aliens, czy też Ghost Busters, więc nawet nie wspomnę. Posłuchajcie jak Zuzia (Sigourney) czyta Andersena „Królową Śniegu” w estońskiej kreskówce z lat 80-tych:



Ślicznie, nieprawda? Choć ów filmik, zdjęty z TV, jest raczej marrny jakościowo. Natomiast rzecz prawdziwa, oryginał, artystycznie –  polecam.

Ale, miało być o Avatarze, który każdy już zdążył obejrzeć, lub planuje, dokładając się do miliarda $$, już rekordowo osiągniętych, i wybrać obóz do okopania się weń– albo nudy na pudy i zrzynanie z czego się da, zwłaszcza z Pocahontas i gier komputerowych, albo geniusz cameronowy.

Dla porządku, odnotuję tu kilka recenzji salonowych, jedną u mai14, drugą u Luckymag, a następne,w  komenatrzach, często obszernych. Na przykład - kuzynki.edyty, znanej na całym świecie miłośniczki dzięciołów zielonych, i nie tylko.

Z kuzynką.edytą, oczywiście przyjemnie sie zgadzać, ale jeszcze przyjemniej - nie zgadzać.

I maia, i kuzynka piszą swe impresje z punktu widzenia nielubienia.

A ja? Zaplątałem się jako taki co wręcz uwielbia ten genre. Nawet, gdy mnóstwa szczegółow zdarza mi się nie lubić, w ostatecznym rachunku lubienie zwycięża.

Dlatego uważam, że Cameron podporządkował CGI filmowi i wizji, nie zaś na odwrót. Bicie pokłonów CGI jest z lekka przesadzone.

Także, Cameron powinien był nająć jakichś fizyków czy biologów, by poprawili jego bezsensowne kreacje fauny oraz inżynierii (te transformersy!) oparte na dość prymitywnych ekstrapolacjach.  Tiaa.. lapsusy cameronowe przewidział już Galileusz w Dialogu, Dzień Pierwszy (tej publikacji, za którą skazano go na areszt domowy jako heretyka):

…substances exist and actions occur which are not merely remote from but completely beyond all our imaginings, lacking any resemblance to ours and therefore being entirely unthinkable. For that which we imagine must be either something already seen or a composite of things and parts of things seen at different times; such are sphinxes, sirens, chimeras, centaurs, etc.

Czyli:

...istnieją substancje i rzeczy sie zdarzają, nie tylko odległe od naszych wyobrażeń, ale zupełnie poza nimi, nijak nie podobne do tego, co znamy, i stąd całkiem nie do pomyślenia. Lecz to, co sobie wyobrażamy, albo musi być czymś, co żeśmy już widzieli, albo kompozycją rzeczy i części widzianych w różnych momentach, takimi są  sfinksy, syreny, chimery, centaury, etc.


Polecam "Dark City" Alexa Proyasa- dość antyczny film, bo z końca lat 90-tych, także finansowy blamaż - dla tych, co chcą zobaczyć czym naprawdę special effects są.

 Nie byłbym sobą, gdybym nie wskazał na problem translatorski. W „Dark City” niebłahą rolę – może nawet główną – odgrywa Shell Beach. Spróbujecie przetłumaczyć -  „Plaża muszelkowa”? Zbyt infantylnie. „Plaża muszli” ? Bez sensu. No, nie da rady. A bez niej filmu nie ma.

Matrix - ten kultowy film, do którego co rusz ktoś w Salonie się odnosi - to przedszkole w porównaniu. Stad wniosek, że filmowe poglądy salonowe - to poglądy przedszkolne.

Avatar może jest bajką, ale bajką i okrutną i dającą nadzieję. Tak, jak ludzka historia. I tę historię film przedstawia. Wyczyny białego człowieka. Wstyd.

Tak, inne cywilizacje też niszczyły, brały cudze jako swoje, ale ta europejska – biała - okazała się być najbardziej skuteczna,  mordercza.

Tyle, że jest happy end, co jest pogwałceniem przyjętego koneserskiego stylu. Ów styl wymaga, by Wanda nie chciała Niemca, by nic się nie udało, by zaistniał krajobraz po bitwie i sól ziemi czarnej. Wtedy jest wartość. A tu na złość i przekór - nie tak, w scenariuszu dobro zwycięża zło, zamiast na odwrót (co dałoby okazję do płaczu i tragedii i rozdzierania szat).

Oczywiście, znacznym kosztem, co powinno cieszyć co ambitniejszych oglądaczy.

Jest nadzieja, albowiem na końcu okazuje się, że tubylcy, wbrew niechęci przyjmowania dróg najeźdźcy, doskonale się w nich czują. Pobici najeźdźcy, są eskortowani przez 4-metrowe niebieskei stwory, z metrowymi kałaszami w rękach...  Podobnie widziała rozwój sytuacji Ursula Le Guin w nowelce „The Word for World is Forest” (1976; „Słowo las znaczy świat", 1991)

Ciekawe, jaką nową rewolucję przyniesie Avatar 2...

tichy
O mnie tichy

tichy jaki jest każdy widzi

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura